Ku świętości....bieżąc blisko Mariana VELO - Dzień 3
Poniedziałek, 1 sierpnia 2016
· Komentarze(3)
Dzień 3 – 1 sierpnia – Brzostki – Stoczek Klasztorny
Od 3 w nocy leje deszcz – strugą, wiadrem, rzeką czy innym nie siąpiącym…
I wylało się do ok. 9:00… ;) Ruszyliśmy, jak dzicy po ogień! Reszta dnia całkiem przyjemna, zresztą – NA SŁABIAKÓW NIE TRAFIŁO! Się skacze, się pływa…, i jak mówi skandynawskie przysłowie „nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie”!
Trasa mieszana, trochę ścieżek, trochę szutrów z grubym żwirem. Przy gorszej pogodzie sprawdzą się opony z grubszym bieżnikiem. Na trasie Krzekoty – Kandyty w pewnym momencie znak pokazuje, żeby skręcić w prawo ( w szuter ), co też grzecznie uczyniliśmy… i to była nasza zguba. Zgubiliśmy się na jakieś 15-20 km, brodząc po błocie, jadąc po kocich łbach. I ni żywej duszy, bo to pola dzikie…. Trzeba kierować się cały czas asfaltem na Górowo Iławeckie, bo wystarczy, że ktoś przekręci lekko znak w prawo i… zwiedzamy panie dzieju zakrętasy polne ;-) A już cudem jakimś tubylec napotkany nie zawsze potwierdzi wersję tubylca napotkanego przed pół godziną…
I tu zaczął się mój kolejny, khymm, krok do świętości… O tym dalej… Nocowaliśmy w klasztorze, w Zgromadzeniu Księży Marianów w Stoczku Klasztornym. Pojechaliśmy tam łudząc się, że ręka Opatrzności czuwa dla nas nad wolnym pokojem ;), ponieważ za nic nie mogliśmy się tam dodzwonić. ( Tel. 89 766-09-11 ). Okazało się, że piorun kilka dni wcześniej przyatakował w tablicę, linie telekomunikacyjne, czy coś… Ale żeby w klasztor??? Ojciec Marian ( nazwany tak na dalsze potrzeby bloga i rozmów wszelkich ) okazał się niezwykłą, acz rozkoszną, gadułą, oprowadzając nas wieczorem po włościach i racząc opowieściami o prymasie Wyszyńskim, który był tam przetrzymywany przez komunistów przez rok. Piękny, barokowy ogród, skrzynie świeżo zerwanych jabłek i aura tajemniczości przeniosły nas trochę w lepszy, spokojniejszy świat. A aktywne uczestnictwo we mszy świętej rankiem dnia następnego dodało do ostatnich godzin miano atrakcji połączonej z egzotyką, której na co dzień nie doświadczam ;) Asi anielski głos penetrował stare mury klasztoru, mi na szczęście przypadło czytanie Ewangelii…;) – pierwszy raz od czasu I komunii ;D Cóż, droga do świętości jest długa i kręta… ;D Moja szczególnie wije się nie kończąc swego biegu… ;-)))







Od 3 w nocy leje deszcz – strugą, wiadrem, rzeką czy innym nie siąpiącym…
I wylało się do ok. 9:00… ;) Ruszyliśmy, jak dzicy po ogień! Reszta dnia całkiem przyjemna, zresztą – NA SŁABIAKÓW NIE TRAFIŁO! Się skacze, się pływa…, i jak mówi skandynawskie przysłowie „nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie”!
Trasa mieszana, trochę ścieżek, trochę szutrów z grubym żwirem. Przy gorszej pogodzie sprawdzą się opony z grubszym bieżnikiem. Na trasie Krzekoty – Kandyty w pewnym momencie znak pokazuje, żeby skręcić w prawo ( w szuter ), co też grzecznie uczyniliśmy… i to była nasza zguba. Zgubiliśmy się na jakieś 15-20 km, brodząc po błocie, jadąc po kocich łbach. I ni żywej duszy, bo to pola dzikie…. Trzeba kierować się cały czas asfaltem na Górowo Iławeckie, bo wystarczy, że ktoś przekręci lekko znak w prawo i… zwiedzamy panie dzieju zakrętasy polne ;-) A już cudem jakimś tubylec napotkany nie zawsze potwierdzi wersję tubylca napotkanego przed pół godziną…
I tu zaczął się mój kolejny, khymm, krok do świętości… O tym dalej… Nocowaliśmy w klasztorze, w Zgromadzeniu Księży Marianów w Stoczku Klasztornym. Pojechaliśmy tam łudząc się, że ręka Opatrzności czuwa dla nas nad wolnym pokojem ;), ponieważ za nic nie mogliśmy się tam dodzwonić. ( Tel. 89 766-09-11 ). Okazało się, że piorun kilka dni wcześniej przyatakował w tablicę, linie telekomunikacyjne, czy coś… Ale żeby w klasztor??? Ojciec Marian ( nazwany tak na dalsze potrzeby bloga i rozmów wszelkich ) okazał się niezwykłą, acz rozkoszną, gadułą, oprowadzając nas wieczorem po włościach i racząc opowieściami o prymasie Wyszyńskim, który był tam przetrzymywany przez komunistów przez rok. Piękny, barokowy ogród, skrzynie świeżo zerwanych jabłek i aura tajemniczości przeniosły nas trochę w lepszy, spokojniejszy świat. A aktywne uczestnictwo we mszy świętej rankiem dnia następnego dodało do ostatnich godzin miano atrakcji połączonej z egzotyką, której na co dzień nie doświadczam ;) Asi anielski głos penetrował stare mury klasztoru, mi na szczęście przypadło czytanie Ewangelii…;) – pierwszy raz od czasu I komunii ;D Cóż, droga do świętości jest długa i kręta… ;D Moja szczególnie wije się nie kończąc swego biegu… ;-)))











